
Plażowiczu, nie bój się siły! Felieton Michała Koryckiego
03/12/2018
World Tour Haga czas start!
03/01/2019
????????????????????????????????????
Czy Australia plażówką stoi? Relacja z naszej wizyty w Sydney
Sydney może się podobać. Zostało określone jednym z najprzyjemniejszych miejsc do życia i w pełni trzeba się z tym zgodzić. W życiu codziennym Australijczykom raczej nie brakuje niczego, a wszelkie mity o żyjących tam pająkach i kangurach to nie mity, tylko fakt. W Australii jest ponad 10 000 plaż i z pewnością na większości z nich o rozłożenie boiska nie trudno. Jak zatem ma się z plażówką – czy Australia jest idealnym miejscem do siatkówki plażowej? Sprawdziliśmy to, a odpowiedź znajdziecie poniżej.
Pierwsza strona medalu
18 lat minęło, odkąd Australijki Natalie Cook wraz z partnerką Kerri Pottharst zdobyły olimpijskie złoto na własnej ziemi (Sydney 2000). Na przykładzie Łotwy (Plavins/Smedins), czy Niemiec (Brink/Reckermann) można stwierdzić, że po sukcesie na arenie olimpijskiej, w kraju następuje boom na dany sport. Dyscyplina rozwija się prężnie, rośnie zainteresowanie kibiców, co przekłada się na obecność medalistów w mediach i wzrost ich wartości medialnej. Za tym, przy dobrej strategii, przybywają sponsorzy, dzięki czemu w sporcie pojawiają się większe pieniądze. Jasne, nie wszędzie tak jest i zawsze znajdą się wyjątki, ale w większości przypadków tak to właśnie wygląda.
Jak tamten niebagatelny sukces przełożył się na popularność plażówki w Australii?
Sądząc po tym, co widać dzisiaj, to raczej nijak. Australia od wielu lat (aktualna baza FIVB sięga 2013 roku) nie zorganizowała dużej plażowej imprezy. Wyjątkiem były zeszłoroczne Commonwealth Games, czyli Igrzyska Wspólnoty Narodów, które zresztą niespodziewanie wygrali… Australijczycy. W tym roku plażowi kibice (i gracze też, Kanty potwierdzi), zacierali sobie ręce, bo Sydney zgłosiło swoją kandydaturę do organizacji 4-gwiazdkowego turnieju. Jak sami wiecie, turniej tej rangi jest już traktowany poważnie przez najlepszych na świecie, szczególnie ze względu na kwalifikacje olimpijskie. Skończyło się jednak na tym, że obniżono poziom do „zaledwie” 3 gwiazdek, przez co topowe pary światowe zapewne w marcu do Australii się nie pofatygują.
Jak radzą sobie australijskie duety w rozgrywkach międzynarodowych?
Patrząc na ranking kobiecy, w którym Australijki Clancy/Artacho Del Solar zajmują miejsce w pierwszej dziesiątce (stan na 3.12.2018), możnaby rzec, że jest to bardzo dobry wynik. Zdecydowanie gorzej wygląda to u Panów, którzy wypadli poza czołową pięćdziesiątkę rankingu i raczej są bez szans w walce o Igrzyska w Tokio. Tutaj można byłoby sobie zadać pytanie, na ile prężnie działa australijska federacja i jak wygląda program, pod którym trenują najlepsi gracze, jednak zapewne jest to temat na inny artykuł.
Czy na lokalnej arenie jest tak samo, jak na międzynarodowej?
Tutaj o pomoc i konsultacje poprosiliśmy naszego wysłannika (i zarazem trenera), Mateusza, zwanego Łysolkiem. Ostatnio przeprowadził się do Australii i miał okazję zagrać w wielu turniejach od rangi lokalnej do międzyregionalnej.
Wspólnie wyliczyliśmy, że średnia wysokość wpisowego, na którą składa się także wykupienie członkowstwa w klubie, przez który turniej jest organizowany, to 50 dolarów od pary. W pakiecie startowym zazwyczaj nie dostaje się nic. Siatki i cały sprzęt rozkładają wcześniej delegowani do tego przez klub zawodniczki i zawodnicy, którzy zapisali się na turniej. Sędziowanie odbywa się też na zasadzie „sobie nawzajem”. Możnaby pomyśleć, że skoro nie ma zbyt wielu organizacyjnych kosztów, to może wszystko trafia do puli, która później jest dzielona na zwycięzców? No nie, też nie. Mateusz raz zdobywając brązowy medal w turnieju dostał mniej $ niż wynosiło wpisowe.*
Czy są zatem jakiekolwiek plusy grania i trenowania w Australii?
Są. I to wiele. O ile pierwsza część artykułu może wydawać się dość ofensywna, te argumenty na pewno Was przekonają, że co by nie było, Australię warto ująć w plażowo-podróżniczych planach.

1. Na turniejach jest fun.
Niezależnie od rangi zawodów wszyscy gracze przede wszystkim dobrze się bawią. Widać radość z samego uczestnictwa w turnieju oraz przebywania wśród ludzi, których łączy ta sama pasja.
2. Pogoda sprzyja.
Co by nie było, australijskie lato jest raczej ciepłe i słoneczne. W sumie nie tylko lato, bo większość roku.
3. Plaże są naprawdę piękne i czyste.
Tutaj wiele nie trzeba komentować, po prostu spójrzcie na te zdjęcie, a po więcej kliknijcie w ten album.

4. Australijski klimat udziela się każdemu.
Będąc w krajach wysokorozwiniętych z dostępem do plaż, jak USA (Kalifornia), Nowa Zelandia, Australia można poczuć „ten klimat”. Trudno nam teraz opisać, co to dokładnie jest, najlepiej przeżyć samemu, aczkolwiek są miejsca na Ziemi, w których człowiek najzwyczajniej w świecie przestaje przejmować się pierdołami, w których nie ma pośpiechu i spiny na lepsze życie, w których każdy żyje własną drogą i generalnie o uśmiech od ucha do ucha naprawdę nie jest trudno.
5. Boiska w większości miejsc są za friko.
O ile my jesteśmy zwolennikami płatnych, dobrze zadbanych, profesjonalnych boisk (celem rozwoju dyscypliny), a nie koryta z twardym piachem i siatką wiszącą jak flak, w dodatku bez linii i antenek, to w Sydney wszystkie boiska są bezpłatne i można ich użyć w dowolnym momencie. Na niektórych plażach można też rozłożyć własne – jasne, nie na cały dzień, ale na trening jak najbardziej.
Tutaj jest tylko mały problem – w trakcie dnia czasami naprawdę trudno o wolny kort. Nawet na tyle, że „sydnejska elita plażowa”, z którą Łysolek trenuje, czasem wstaje o 4 rano, aby zdążyć przejechać na drugą stronę miasta i odbyć trening od 6 do 8 rano przed pracą.
Podsumowanie
Czy Australia plażówką stoi – na te pytanie trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Z jednej strony można wyczuć brak profesjonalnego podejścia do tego sportu, a z drugiej spojrzeć na chociażby na imponujące statystyki grających w turniejach w Sydney i okolicach oraz trenujących w klubach.
Na pewno miejsce ma ogromny potencjał, zarówno jeśli mowa o infrastrukturze (na plażach naprawdę zmieściłoby się sporo boisk), jak i zapleczu sportowym (póki co nie widzieliśmy drugiego miejsca na Ziemi, w którym byłoby tyle wysportowanych osób).
Naszym zdaniem, przy odpowiedniej pracy i zaangażowaniu oraz planie rozwoju, z pewnością można byłoby zdziałać wiele. Co ciekawe, my już działamy, bo 5 stycznia Łysolek odpala swój pierwszy turniej pod brandem Proskos Australia. Innowacją względem innych turniejów póki co będzie znana w Polsce „gra o wpisowe” i procentowy podział nagród. Fajnie? Nam się podoba i trzymamy kciuki za frekwencję.
—————–
A Wy? Jakie macie pomysły na to, aby przekonać Australijczyków, żeby pokochali plażówkę bardziej niż rugby i surfing?
Artykuł napisałem dla Was ja – admin i „prezes”
Marcin Szczechowicz

*W chwili pisania tego artykułu nie mieliśmy okazji zobaczyć jak wyglądają główne turnieje rangi Australian National Tour, jednak jak tylko Mateusz zda nam relację – dopiszemy komentarz także do imprez z tego cyklu.
**Nasza analiza dotyczyła miejsca, w którym mieszka 18% całej populacji australijskiej i odbywały się wcześniej największe imprezy. Przeskalowaliśmy to na całą Australię, jednak oczywiście obiektywne podsumowanie potencjału siatkówki plażowej w Australii wymagałoby odwiedzenia wszystkich miejsc, gdzie odbywają się treningi, turnieje i obozy.